Zobacz trasę w Traseo
Wybraliśmy się na rowerową wycieczkę w okolice Karwodrzy i Łękawicy,
Jako cel padł las na mapie turystycznej opisany "Czerwony Dół" z symbolem kapliczki skrytej w ciemnym lesie. Podjechaliśmy na osiedle Tysiąclecia po ciocię Anie (Józef niestety nie mógł z nami jechać z powodu... psa, którego wziął na weekend pod opiekę).
Rowery skierowaliśmy na Skrzyszów, a z tamtąd na Trzemeśną. Z Trzemeśnej boczną drogą na Łękawkę. Omijamy jednak główne drogi i cały czas poruszamy się bocznymi drogami, ale za to wiodącymi grzbietami. Co pozwala nam na podziwianie widoków.
W końcu zjeżdżamy z asfaltu na polną, a potem na leśną drogę. Osiągamy kulminacyjną kotę naszej trasy, jakieś 370m npm. Jedziemy leśną drogą, jadę powoli, bo Klara na większych wybojach się niepokoi i woła mamę na pomoc. Wcale się jej nie dziwię, bo siodełko mocno skacze i podrzuca. Dojeżdżamy do miejsca po cmentarzu cholerycznym z poł XIX w. Na kopcu stoi stosowna tablica pamiątkowo-nagrobna ku pamięci zmarłych. Nowa, bo postawiona w 2018 roku. Na tym samym kopcu znajdujemy kilka podgrzybków, które wieczorem lądują wraz z cebulką na patelni.
Jedziemy dalej i wkrótce dojeżdżamy do kapliczki p.w. Św. Jana Nepomucena. Skąd w środku lasu kapliczka? Jak wynika z opisu fundatorem jest baron Karol Jan Berke. Kapliczka stoi na starej trasie pielgrzymkowej mieszkańców Łękawki do sanktuarium w Tuchowie. Pielgrzymkowy charakter leśnej drogi podkreśla szlak jakubowy.
I tu po raz kolejny popełniam kardynalny błąd nawigacyjny. Mylę się o całe 180 stopni. Zamiast skierować się na północny-zachód, zjeżdżamy na południowy-wschód i zjeżdżamy do Karwodrzy. Niestety, wzrok już nie ten, nie dostrzegam malutkich piktogramów na mapie, przez co dokładamy sobie nieco kilometrów. Nie ma jednak tego złego, coby na dobre nie wyszło. Wpadamy na kawę do "Gospody pod Grzybem" i zaczyna padać. Przeczekujemy deszcz pod dachem. Gdybym się nie pomylił, nie zajechalibyśmy na kawę i pewnie padlibyśmy ofiarą padającego deszczu.
Zjeżdżamy do Łękawicy, by zaraz potem zacząć podjeżdżać pod Górę św. Marcina. Ciocia trochę wymiękła i podchodzi na stromszych podjazdach, my z Elą i Klarą wyciskamy niczym ciężarowiec na siłowni. Dojeżdżamy pod drewniany, zabytkowy kościół w Zawadzie. Klara się budzi. Dziewczyny zwiedzają zabytkową świątynię. Dookoła latają motyle. MOTYLA NOGA!!!! Toż to Paź Królowej!!!! I to nie jeden, lecz kilka!!. Największe polskie motyle! Do tej pory tylko raz widzieliśmy ten gatunek: w Suwalskim Parku Krajobrazowym w rezerwacie geologicznym w okolicy Jeleniewa. A tu masz, na Marcince takie dziwy.
Wracamy na osiedle. Pijemy zimne napoje u Ani i Józefa, pakujemy rowery na dach i wracamy do domu na obiad.
K O N I E C
Gratuluję mądrego wyboru trasy. Dzięki takiemu rozplanowaniu najstromsze odcinki mieliście na zjazdach wspinając się łagodniejszymi trasami.
OdpowiedzUsuńKawa "Pod Grzybem" Was nie zabiła? Mnie prawie tak, piję masę kaw, ale słabych. Dziewczyna za barem ma świetne nogi, ale parzy zajzajera zabójczego.
Ps. Przejeżdżaliscie 100 metrów od nas... Nie wybaczę braku odwiedzin.
Tak, kawa "Pod Grzybem" jest mocna, ale daliśmy radę. Trzeba więcej posłodzić.
UsuńGdyby nie chorendalna pomyłka byłoby o jeden zjazd i podjazd mniej. nieplanowany zjazd do Karwodrzy odbył się śladem zwózkowym drewna i z "górki na pazaurki" Koleżanka Anna pierwszy jechała poza asfaltem i dla niej było to nie tylko nie lada wyzwanie, ale i odkrycie, że można i że"się da".
P.S. A gdybym tak wiedział, że czekacie na nas, to nie omimszkałbym wpaść.