Na nasze, małopolskie ferie zaplanowałem co najmniej trzy wyjazdy na narty. Początkowo planowałem wyjazdy zorganizować tak, żebyśmy pojechali we trójkę: Ela, Zofia i ja, a Klara miała zostać u babci Ireny lub przeczekać nasz wyjazd w przedszkolu. Pierwsza opcja nie wypaliła z uwagi na złe samopoczucie babci, która nie dałaby rady zajmować się Klarą przez bite osiem godzin. Druga opcja, czyli przedszkole też słabo wychodziło, bo tak naprawdę moglibyśmy być na stoku jakieś dwie, góra trzy godziny i potem szybko wracać, żeby zdążyć odebrać Klarę przed zamknięciem przedszkola. Ryzyko, że coś pójdzie nie tak i będą kłopoty zbyt duże. Padło na to, że miałem jechać tylko z Zośką, co wróżyło raczej kłopoty lub co najmniej kłótnię w rodzinie. Na szczęście napatoczyły się dwie koleżanki Zośki "z podwórka" i to był strzał w "dziesiątkę". One jeździły sobie, a ja sobie. I wszyscy byli zadowoleni. A jak to wyglądało, zobaczcie sami:
O brawa - dla mnie jednak narty to "nie ten sport" - chyba się ne przekonam.
OdpowiedzUsuń