Na pomysł wielodniowej wędrówki po górach w cyklu Od-schroniska-do-schroniska wpadłem już dwa lata temu. Ale wówczas analiza wycieczki doprowadziła mnie do jedynie słusznego wniosku, że po prostu nie damy rady i to w dwóch aspektach: finansowym i obciążeniowym. Teraz jednak postanowiłem spróbować. Rodzina wyraziła zgodę, więc sprecyzowałem kryteria, jakim powinna odpowiadać trasa. Powinna być, dosyć krótka i wejście na grań przy użyciu "techniki sztucznych ułatwień". Wybór mógł być tylko jeden: wyjazd gondolą na Jaworzynę i dojście do schroniska na Hali Łabowskiej. Drugi dzień to zejście do Piwnicznej i dojazd do Krynicy pociągiem.
Z domu wyjeżdżamy przed 9 rano i pod gondolą w Czarnym Potoku meldujemy się po 10tej. Po wjechaniu na górę, oczywiście pierwsze kroki kierujemy do Karczmy. Trzeba nakarmić Klarę i napoić kawą Elę. Na szlak wyruszamy w samo południe, ale na szczęście pogoda sprzyja wędrówce. Przed nami 3,5 godziny marszu netto, czyli bez odpoczynków. Zosia po raz pierwszy w plecaku ma więcej niż dotychczas i plecak jej waży 4kg. Ela niesie 10kg, a ja jakieś 15kg. Ostatnio jednak strasznie bolą mnie ramiona od noszenia Klary, a dziś akurat jestem po dwutygodniowej rehabilitacji na lewy bark i po masażach bark i łapatkę mam mocno pogniecioną.
Widok z tarasu Karczmy
Wędrówka grzbietem wiedzie głównie lasem bez większych przewyższeń.
Dochodzimy do Runku (taki szczyt w głównym grzebiecie pomiędzy Jaworzyną a Łabowską)
Im bliżej schroniska, tym bardziej Zosia zaczyna marudzić. Gdybyśmy nie byli sami, a była z nami choćby niezawodna jak do tej pory ciocia Ania, nie byłoby żadnego focha. A tak, musimy znosić jej "humorki". Jak tylko jednak pojawia się schronisko, fochy znikają bez śladu. Czyli jednak fochy, a nie rzeczywiste zmęczenie.
Schronisko miło nas zaskakuje, chociaż nie ma poduszek. A przecież specjalnie wzięliśmy poszewki, żeby schować w nie zwykle obleśne, schroniskowe poduchy. Jak widać po obleśnych poduchach słuch już zaginął (takie właśnie pamiętam z czasów, gdy sypiałem w schroniskach). Podobnie jak po brudnych i poprzypalanych kocach. A specjalnie zakupiłem i zabraliśmy ze sobą takie śpiworko-prześcieradła, żeby odizolować się od takich koców. Nic jednak podobnego, koce czyste i niczym nie skalane.
W schronisku pełno ludzi. Młodsi, starsi, rodziny z dziećmi, a nawet samotna, młoda dziewczyna z namiotem. Są jeszcze więc na szlakach tzw "turyści kwalifikowani"!
Obiad, wieczorem kolacja, rano śniadanie. Niestety, wszystko musimy kupić na miejscu. Plecak Eli nie zmieściłby dodatkowo prowiantu dla nas wszystkich. Niesiemy tylko kaszę dla Klary. Ale mamy epi-gaz i blender, gdyby trzeba było kupioną zupkę zmiksować.
Schronisko ma prąd z agregatu, który jest włączany od 19:30. Wtedy też otwierany jest jedyny na całe schronisko prysznic. Nie chcę się nam czekać w kolejce, więc myjemy się korzystając z umywalek w umywalni. Dziewczyny idą spać, a ja biorę czołówkę i idę po kesza. Ale w wejściu do jadalni, na podłodze leży starszy, zagraniczny turysta. Zajmują się nim już osoby z obsługi, użyczonej pomocy nie potrzebują, GOPR zawiadomiony.
Cały czerwony szlak poświęcony jest partyzantom. Co rusz spotykamy pamiątki ich działalności, Jedną z nich jest tablica pamiątkowa ku pamięci "Burego", który raniony podczas akcji w Szczawniku był przez kompanów transportowany i w zmarł właśnie w tym miejscu. Aby rozpropagować to miejsce wśród większej liczby osób, ktoś w pobliżu założył skrytkę w ramach ogólnoświatowej zabawy w geocaching. I właśnie tej skrytki poszedłem szukać.
GOPR właśnie pakuje turystę do samochodu z zamiarem zwiezienia na dół, skąd karetka zabierze go do szpitala. Przebywał w schronisku już drugi dzień i uskarżał się na zdrowie, aż w końcu zasłabł.
Na drugi dzień wychodzimy na szlak zdecydowanie wcześniej.
Zosia z opisem szlaku w przewodniku prowadzi po górskich ścieżkach
Po drodze mijamy to z czego Pasmo Jaworzyny słynie, czyli hale. Ta to Hala Buczyna
Kulminacyjnym punktem na trasie był przysiółek Jarzębaki. Mieści się tam mały bar i kapliczka. Po cichu liczyłem że uda się nam uczestniczyć w niedzielnej mszy świętej, ale niestety nie odprawia się już w niej niedzielnych nabożeństw. A szkoda, bo przysiółek jest dosyć liczny i warto byłoby, aby ślicznie położona kapliczka przybliżała mieszkańców (a może i turystów) do Boga.
Zejście do Piwnicznej drogą w słońcu był straszny. Ledwo doszliśmy do dworca PKP w Piwnicznej Zdroju, zaczął padać deszcz. Krótko. Po 50 minutach przyjechał pociąg IC- TLK z Warszawy. Pociąg składał się z lokomotywy i... dwóch wagonów. Niby pośpieszny, ale zatrzymywał się na każdej stacji (z wyjątkiem Powroźnika). W Krynicy dziewczyny zostały na dworcu, a ja busem podjechałem po samochód. I tu w zasadzie nasza dwudniowa przygoda się kończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz