W poniedziałek 26 czerwca wieczorem wyruszamy na wakacyjny urlop. Na początek, tak jak w ubiegłym roku, na Pojezierze Augustowskie. Tym razem kuzynka Anna z Kielc zaproponowała pobyt nad jeziorem Białym Augustowskim w ośrodku LP "Leśnik III" w Przewięzi.
Trasa liczyła 564 Km i na miejscu byliśmy ok. g. 8 rano.
Mieliśmy zarezerwowany pokój w segmencie pod nazwą "Szczupak", ale gdy podjechaliśmy pod recepcję i pani zobaczyła dwóję małych dzieci, to zaproponowała nam domek w bez zmiany ceny. Propozycja okazała się zbawienna, bo pokój w "Szczupaku" był lichy jak toaletowy papier z makulatury.
Ośrodek pamięta późny PRL, ale tylko pod względem komfortu, bo już cenowo był jak najbardziej dzisiejszy. Może dlatego nie leżał w inwestycyjnych zamierzeniach właścicieli, bo jak widzieliśmy kluczowymi klientami były dzieci z obozu harcerskiego.
Jak tylko wstępnie żeśmy się zagospodarowali, to Anna wyciągnęła całą naszą czeredę na wycieczkę do Studzienicznej.
Studzieniczna to przysiółek obecnie w granicach Augustowa, który słynie z Maryjnego sanktuarium. Początki sanktuarium związane są z klasztorem w Wigrach i sięgają roku 1715. Miejsce to odwiedził Jan Paweł II, który przypłynął tu statkiem z Augustowa.
Niestety, kaplica sanktuarium była w remoncie, a cudowny obraz na ten czas był przeniesiony do pobliskiego kościółka. Tam także niestety podczas naszej wizyty odbywała się msza i raczej zwiedzanie nie było wskazane.
Kolejne dni przepływały nam na wycieczkach rowerowych i plażowaniu. Pogoda sprzyjała. Trochę gorzej było z jazdą po leśnych drogach. Te często pokrywała "tarka" wytworzona przez poruszające się tymi drogami samochody. Źle się po takiej nawierzchni jeździ rowerem i nawet Klara to czuła i dawał to nam odczuć. Ekstra wycieczką był spływ kajakiem po Rospudzie. Mieliśmy tam przygodę nie-do-pomyślenia, a nawet dwie.
Pierwsza taka, że Zdzichu, który jako jedyny płynął solówką, przy przepływaniu pod niskim mostem, gdzie należało schylić głowę wykopyrtnął się. Zamiast pochylić głowę do przodu lub do tyłu, przechylił się na bok, no i Go obróciło. Pal sześć zamoczone gatki, ale wypadła mu z kajaka kamerka sportowa. Na całe szczęście pod tym mostkiem nie było żadnej gęstej roślinności, a woda przejrzysta, więc wypatrzył, zanurkował i wydostał. Oczywiście kamerka wodoodporna, więc nic szczególnego jej się nie stało. Druga przygoda natomiast przydażyła się Bogusi i Madzi. Płynęły ostatnie, ale w zasięgu wzroku. Bogusia ma duże doświadczenie kajakowo-żeglarskie, więc żeśmy się o nie nie obawiali. W pewnym momencie rzeka stała się bardzo kręta, wąska i zarośnięta trzcinami i potraciliśmy się z oczu wszyscy. Po pewnym momencie krętość ustąpiła i dopłynęliśmy do nadrzecznego baru, w którym zaplanowaliśmy postój. Ale dziewczyny nie nadpływały, a oczywiście komórek ze sobą nie miały. Po upływie godziny "alarmowej" wskoczyliśmy ze Zdzichem (który już zdążył wyschnąć) do podwójnego kajaka, zaczęliśmy wiosłować pod prąd. Po pewnym czasie spotkaliśmy kajak i dowiedzieliśmy się, że zguby są i płyną z tyłu z grupą kajakarzy. Okazało się, że dziewczyny wpłynęły w jakieś starorzecze, czy inną zatokę i się pogubiły. Wołanie na nas nie dało efektu z powodu trzcin, więc zawróciły, bo i tak było wąsko i dziko, że już dalej płynąć nie mogły. Tak się "zafiksowały" , że nie zauważyły momentu jak wpłynęły z powrotem na główny nurt, i dalej płynęły pod prąd kierując się do punktu startowego. Po spotkaniu grupy zadzwoniły do Organizatora, że się zgubiły i wracają, ale ten ich przekonał, że bliżej im do baru, niż do startu i żeby tam płynęły i on je stamtąd odbierze. Tak się stało. Dobiliśmy wspólnie do brzegu przy barze i tam już czekał organizator. Zabrał ich oraz Anię, a Zdzichu z Kasią i ja z Zosią popłynęliśmy dalej do punktu końcowego w tzw "Świętym Miejscu"
Kolejne dwa dni upływały nam na rowerowych wycieczkach i ogólnie pojętemu RELAXOWI- oczywiście na tyle, na ile pozwalają rozbuhane małolaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz