poniedziałek, 16 maja 2022

Na Przechybę z Jazowska

 

Są wydarzenia, na które człowiek czeka latami. Szczególnie, gdy wydarzenia zostały zaprzestane z ważnych powodów, aczkolwiek i tak było żal. Dziś jest ten dzień, kiedy po 13 latach przerwy możemy z małżonką pójść w góry na wycieczkę BEZ DZIECI!!!!

Co należy zrobić aby mogło dojść do tak znamienitego wydarzenia? Wiadomo, dziadkowie. Nie u nas. Jedni dziadkowie na drugim końcu Polski, ale nawet jakby byli blisko, to nie ma co na nich liczyć. Druga babcia sama wymaga opieki i "nie pociągnie" z Klarą dłużej niż godzinę. Co innego Zosia, tej wystarczy tylko jakaś zupa, z resztą sobie poradzi, a jeszcze babci zrobi odkurzanie. Klara poszła w piątek po kolacji do cioci Ani, a Zofia do babci. Zofia zresztą w sobotę poszła na cały dzień na pielgrzymkę młodzieżową do Tuchowa, więc nie była dla babci obciążeniem. Zresztą, mogłaby w zasadzie zostać już sama w domu, spokojny jestem o to, że dałaby sobie radę.



A my wstajemy po piątej, pakujemy się i jazda do Jazowska- taka gra słów, jakby ktoś nie zauważył. W Jazowsku zajeżdżam na miejscową stację paliw "Moya" gdzie proszę o pieczątkę do książeczki GOT. No, i zaczyna się tłumaczenie "a po co to panu?, w jakim celu?" Gdy im tłumaczę że zbieram potwierdzenia odbycia wycieczki w celu zdbycia odznaki, widzę niedowierzanie w ich oczach i kompletnie nie rozumieją co do nich mówię. A nie były to dziewczyny z Ukrainy, tylko nasze góralki beskidzkie, którym raczej widok turysty z placakiem obcy nie jest. To już któryś raz spotykam się z brakiem wiedzy na temat GOT i nieufnością do osoby chcącej przybić sobie pieczątkę. Jak tak dalej pójdzie, to pewnie przejdę na wyłączne potwierdzanie wycieczek wg rejestru śladu GPS (zgodnie z Regulaminem).

Startujemy na szlak o 8:15. Wg mapy tradycyjnej mamy do schroniska na Przechybie 3.50g. a wg Przewodnika i wg Mapy.cz 4.30. Jak się okazuje do schroniska dostrzemy w 3.30 i to z półgodzinną przerwą na hali Będzikówka.

Początkowo szlak wiedzie asfaltem i to dosyć stromo. Szedłem tym szlakiem zimą 1990. Trasy nie pamiętam zupełnie. Pamiętam tylko dwa momenty: pierwszy to gdy zobaczyłem na ścieżce lisa (wydaje mi się że było to na jakiejś polanie) i drugi to Krzesło św. Kingi.




 Słońce świeci, teren jest odkryty, co daje widoki, ale daje też "po garach". Zdejmujemy polarki i odpinam nogawki spodni. Pomysł, żeby można było odpiąć dolną cześć nogawek spodni, jest moim zdaniem rewelacyjny, po prostu nie trzeba dźwigać dwóch par. Gdy wchodzimy w las otacza nas chłodny cień i od razu stygniemy.  Postanawiamy o 10-tej zrobić przerwę na śniadanie. Co chwilę przychodzą SMSy od cioci Ani ze zdjęciami tego co robi Klara: a to je śniadanie, a to rysuje, a to siedzi na ubikacji, itd. Zośka też coś przysyła, ale znacznie mniej spektakularnego i rzadziej. W końcu ma 13 lat i idzie  w pielgrzymce. Wpadam na myśl żeby w Tuchowie przybiła na jakiejś kartce pieczątke, to potem wkleimy do książeczki GOT i przy okazji pielgrzymki zwiększy sobie pulę punktów. Sporządzam więc krótką notatkę w formie instruktarzu i puszczam do niej.

Godzina 10 wypada akurat w ładnym miejscu, na hali Będzikówka. Jemy bułki przegryzając kabanosem i popijamy kawą z termosa. Ela wpada na żmiję. Żadka odmiana, całkowicie czarna, bez widocznego zygzaka. Zanim odpaliłem telefon do zdjęcia, zwinęła się w kłębek.



w czasie nagrywania ujęcia do filmu z wycieczki



Widok mamy na Jaworzynkę i Koziarza, na którym widać wieżę widokową.


Krzesło św. Kingi, jakże odmienny obraz w porównaniu do tego zapisanego w moich zwojach mózgowych z przed 30 laty! Wówczas głaz był odslonięty, lekko górujący nad drogą (szlak połączył się nieco niżej z drogą dojazdową do schroniska biegnącą z Gabonia). A teraz! Wiata, kaplica, ławki, pomnik. Wówczas był tylko Kamień, dziś Kamień zasłonięty drzewami, ledwo można go dostrzec z drogi, za to infrastruktura widoczna z daleka. Droga też oczywiście asfaltowa, jakby nie mogła wciąż być klasyczną gruntówką- jak dawniej.




Schronisko na Przechybie- decyzja o budowie schroniska zapadła w 1908 roku, ale fundusze na ten cel zbierano  bagatela... 30 lat. Nikt nie chciał sprzedać PTT parceli pod budowę schroniska. Rusini ze Szlachtowej z pobudek nacjonalistycznych, a hrabia Stadnicki z przyczyn ochroniarskich, dziś powiedzielibyśmy że ekologicznych. 

W końcu jednak w 1936 sprzedał parcelę i rok później oddano turystom drewniany budynek do użytkowania. 

W czasie wojny oczywiście było ono schronieniem dla partyzantów, gł z oddziału Tatara. W 1944 Niemcy spalili schronisko, które odbudowano w 1953 jako niewielki schron, a w latach 1954-58 rozbudowano do mniej więcej obecnej wielkości. Ponowny pożar strawił schronisko w 1991, którego odbudowa trwała do 1998. W 1992 powstał drugi budynek, tzw "Jaśkówka", który pełnił rolę schroniska podczas odbudowy głównego gmachu. Obecnie schronisko posiada 45 miejsc noclegowychhttps://przehyba.pl/





Jadłospis niezbyt obfity. Korzystamy z żurku z jajkiem i kiełbasą. Żurek bardziej przypomina barszcz biały. Jest zawiesisty, niczym podbity żelatyną, w smaku taki sobie- nie polecam. Z pozostałej oferty próbujemy jeszcze lokalnego piwa butelkowego z Limanowej w cenie 12 zł. W schronisku wyjątkowo mało ludzi. Dominują panie, które tworzą jakąś grupę. Ubrane na lekko, w leginsy i wycieczkowe "adidaski" spokojnie na tarasie upajają sie widokiem na Tatry. Kilka osób kręci się na zewnątrz przy stołach na polanie przed budynkiem. W jadalni tylko my, przed okienkiem brak kolejki. A to sobota i piękna pogoda, aż dziwne.



Wędrujemy dalej szlakiem czerwonym. Po cichu liczę, że spotkamy jakiegoś "łojanta" lecącego z Ustronia do Wołosatego. Mam kamerę pod ręką, żeby przeprowadzić krótki wywiad. Ale przez te 1,5 g nikogo takiego nie spotykamy. Szlak jednak pusty nie jest, co jakiś czas z kimś się mijamy. To wlewa nieco optymizmu, że górski duch w społeczeństwie nie ginie.

Wschodzimy na szczyt Skałka aby zaraz za nim rozpocząć karkołomne zejście po kamienistej ścieżce na przełęcz na Krótkiej Polanie. Podejście tędy musi wywoływać przyspieszony oddech i nadpotliwość pod pachami. 

Na skraju kolejnej polany Herślowa schodzimy z czerwonego szlaku i idziemy gminnym szlakiem niebieskim do wsi Obidza. 

ruiny domostwa przysiółek Rokita

widok na Skałkę
Jak to bywa na szlakach gminnych oznakowanie jest dużo gorsze. Nie znaczy to że jest stare i wyblakłe, tylko malowania są nie tam gdzie być powinny. Zamiast być na rozwidleniach dróg leśnych (w tych jest po drodze sporo, bo i przysiółków Obidzy rozsianych po okolicznych górach jest mnóstwo), to tam ich nie ma, a jak nie są potrzebne, to co kilkanaście metrów. Widać, że znakarze gminni nie korzystają z wytycznych PTTK w zakresie znakowania szlaków. A takie są i wcale nie są tajne.
chroniny storczyk Gółka długoostrowa

Gdy nie wiem którędy iść, korzystam ze śladu w Mapy.cz. Raz jeden jednak ślad prowadzi mnie na prywatne podwórko, pytam więc miejscowego chłopaka,
- "..którędy do Obidzy niebieskim szlakiem?"
- "Ale pan jest już w Obidzy"- odpowiada tenże, 
-"Ale do Obidzy na dole"- doprecyzowuję miejsce do którego planuję dotrzeć tym szlakiem, 
-"...a to tą ścieżką" i pokazuje nam zarośniętą dróżkę. 
Oczywiście oznakowania szlaku ani za grosz, dopiero za dobrych kilkadziesiąt metrów i to przez chaszcze mamy pierwszy znak.


osiedle Pod Bukowiną

Już bez przygód docieramy do końca gminnego szlaku i idziemy asfaltówką do zaparkowanego samochodu. Aha, jeszcze zdobywam pieczątkę w sklepie, oczywiście obsługa nie przybije mi pieczątki bez zgody Właściciela, ale ten nie zadaje dodatkowych pytań. Widocznie już mam tak doprecyzowany tekst, że każdy wie "..po kiego grzyba ci Panie ta pieczątka?"

Wiem, wiem, wyjątkowo obficie się rozpisałem. To wbrew zasadom tego bloga, gdzie miało być mniej słów, więcej obrazków. Może to nawiązanie do historycznych tekstów z czasów zagranicznych wyjazdów jak choćby w Alpy Bawarskie z bratem Michałem   czy wyprawę do Skandynawi z 2000 na Kebnekaise i Galdghøpiggen

poniedziałek, 9 maja 2022

Krótka wizyta u Spytka w Melsztynie

 Trzeciego maja miałem w planie odbycie kolejnej pieszej wycieczki, ale Klara pewnie by nie dała rady, bo dwa dni wcześniej byliśmy na Białowodzkiej Górze. Szkoda było jednak nie wykorzystać wolnego dnia i ładnej pogody, pojechaliśmy więc do Melsztyna. Niedawno w lokalnej prasie internetowej poinformowano i tym, że udostępniono zamek dla zwiedzających po kilku latach prac rekonstruktorskich. A ponieważ rozciąga się z tamtąd niezły widok na dolinę Dunajca, warto było zrobić sobie poobiedni spacer. Ten punkt widokowy nie jest jeszcze na liście punktacji do odznaki "Wieże widokowe gór i pogórzy", ale ma zostać tam niebawem wpisany. mamy więc okazje już teraz zaliczyć kolejny punkt na drodze do stopnia zlotego tej odznaki z rejonu Karpat.



Zamek w Melsztynie- powstał gdzieś pomiędzy 1347 a 1354 rokiem wzniesiony przez Spycimira herbu Leliwa (dzisiejszy herb m.in. Tarnowa), który zakupił w 1347 roku pobliską wieś Charzewice. Spycimir był wielkim zwolennikiem Władysława Łokietka i za zasługi dla królestwa został mianowany wojewodą i kanclerzem, a syn Łokietka, Kazimierz Wielki powierzył mu zarząd królewskiego skarbu. Najstarsza część zmku była zlokalizowana we wschodniej części wzgórza i obejmował część mieszkalną i zabudowę gospodarczą. Pod koniec XIV wieku zamek zostaje rozbudowany. Powstaje wówczas na zachodnim krańcu wzgórza zachowana do dziś wieża zbudowa na planie prostokąta pełniąca funkcję militarno-mieszkalną. W polowie XV wieku rozbudowano znacznie zamek zwiększając jego funkcje obronne. Spycimierowie panowali na zamku przez 9 pokoleń, tj ok 200 lat. W 1511 Melsztyńscy sprzedali zamek Jordanom herbu Trąby, którzy znowu rozbudowali zamek. To wtedy powstała dwukondygnacyjna jednonawowa budowla ustawiona na osi wschód-zachód, po której pozostał do dziś fragment pólnocnej ściany. W 1601 roku zamek przechodzi w ręce rodu Tarło, herbu Topór. Jako ciekwostkę historyczną można przytoczyć tutaj fakt, iż w 1605 właściciel ówczesny zamku, Stanisław Zygmunt Tarło z żoną Barbarą i wieloma wielmożami brał udział w wyprawie na Moskwę. Powód był całkiem osobisty, gdyż córka Stanisława i Barbary, Maryna miała poślubić carewicza Dymitra. Wyprawa skończyła się tragicznie. Cześć polskiej szlachty wymordowano, a wielu dostało się do niewoli. Po kilku miesiącach pozostałych przy życiu wykupił z niewoli Piotr Sapiecha (nie wiem dlaczego taki obrót przybrała sprawa, może posag był za maly jak na wymagania Dymitra). W 1744 zamek przechodzi w ręce Lanckorońskich. W 1770 zamek zostaje spalony w wyniku walk konfederatów barskich  w wojskami rosyjskimi i to byl w zasadzie początek końca zamku jako budowli warowno-mieszkalnej. W rękach rodu Lanckorońskich zamek dotrwał już jako prawie-ruina do 1855 roku, gdzie znany ówczesny podróżnik Karol Lanckorońskich podejmował próby ocalenia resztek zamku poprzez wybudowanie schroniska z miejscami noclegowymi (skąd my to znamy?)i tarasami widokowymi na wysokiej wieży. Obiekty te rozebrano ostatecznie podczas I wojny światowej (za "Wędrówki po ziemi tarnowskiej" Paweł Nabożny PTTK ziemi tarnowskiej 2003)

Parkujemy pod restauracją "Podzamcze", gdzie jak wszędzie w maju trwa impreza komunijna. W maju to w zasadzie na wolny lokal w niedziele to nie ma co liczyć. Albo calkowicie zamknięte dla gości, albo pracują z ograniczonymi możliwościami.


Podchodzimy ścieżką wśród lasu łęgowego i po 10 minutach osiągamy wzgórze zamkowe. Obchodzimy zamek i podziwiamy niezłą faktycznie panoramę doliny Dunajca. Ku zaskoczeniu dosyć dużo ludzi jest na zamku. Część to pewnie goście z przyjęcia komunijnego z "Podzamcza", ale są też inni przyjezdni. Widać, że miejsce cieszy się popularnością i decyzja o odnowieniu zamku była trafiona. W zamkowych komnatach nie znajdziemy żadnych artefaktów, czy opisów. Jedyny opis z ryciną znajduje się przy wejściu na teren podzamcza od strony wsi Melsztyn. Widać jednak że prace nie zostały zakończone i pewnie za jakiś czas zamek jeszcze zmieni swoje oblicze. Przy drodze powstaje jakiś budynek, który wygląda na pawilon wystawowy z jakimiś pomieszczeniami na piętrze (noclegi??). Na stronie http://www.melsztyn.pl/  można się wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć, ale strona jest nieaktualizowana od czerwca 2019

Grubas z kamerą


Dolina Dunajca


góra bez nazwy nad Zawadką Lanckorońską


rzut okiem przez dziurkę ...w murze


zdjęcie dokumentujące nasz pobyt


Baszta od zachodu


Klara bardzo lubi takie "klimaty"


jak widać po barierkach, prace budowlane wciąż jeszcze są kontynuowane, a to oznacza, ze może być tylko lepiej



wtorek, 3 maja 2022

Białowodzka Góra- masyw na wschodnich rubieżach Beskidu Wyspowego

 Nareszcie idziemy w góry. Plany górskich wycieczek mam rozpisane już od zimy. Zresztą nie tylko górskich. Tradycyjnie te rodzinne planowane są tak, żeby każdy był zadowolony- przynajmniej jako-tako. W dalszym ciągu realizujemy dalekosiężny plan zdobywania kolejnych stopni odznaki "Wieże widokowe gór i pogórzy" Twórcy tego projektu tak go już rozwinęli, że odznaki pokrywają obszar całego kraju.


 Mamy już zdobyte 3 stopnie z wież Karpat i po jednym stopniu z Sudetów, Nizin cz. wsch i Pojezierzy cz. wsch. Klara też zdobywa swoją odznakę "Sprawny na szlaku". Ma już popularną, teraz będzie zbierała na brązową (to już inicjatywa PTTK). 


Ale teraz to Wam powiem hit: Ja odszukałem swoją starą ksieżeczkę GOT i okazało się że zakończyłem na Małej Srebrnej, a nie na Brązowej jak od 30 lat pamiętałem. Zbieranie punktów do Małej Złotej przerwałem w sierpniu 1987 na 114 punktów przed finiszem. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak.... zebrać te 114 punktów i zdobyć MAŁĄ ZŁOTĄ. Sprawdziłem w Regulaminie i można przerwać zbieranie bez ograniczeń. Co prawda zmienił się wzór Książeczki, ale chyba nie będą robić mi z tego powodu problemów.


Przeszukując mapę miejsc widokowych punktowanych do odznaki wpadłem na Białowodzką Górą niedaleko Nowego Sącza. Są tam dwie wieże, które łatwo można zaliczyć za jednym razem. Tak powstał pomysł pierwszej, wspólnej wycieczki. Startujemy z przysiółka Marcinkowic Łazy czerwonym szlakiem spacerowym gminnym, potem wchodzimy na zielony i kończymy żółtym.


Białowodzka Góra (616 m) szczyt Beskidu Wyspowego na wschodnim krańcu Pasma Łososińskiego. W zasadzie to masyw o dwu wierzchołkach: południowym Rozdziele 616 i północnym Zamczysko 607 mnpm. Dużo ciekawostek ma on w sobie, m.in na jego południowych stokach występują wychodnie skalne, odkryto tu wczesnołużyckie ślady osadnictwa, a we wczesnym średniowieczu było tu gród warowny o nazwie "Lemiesz", po za tym mamy tu rezerwat przyrody, dwie kapliczki i rewelacyjne widoki na wszystkie strony świata z możliwym widokiem Tatr włącznie (sam widziałem). Więcej TU


Ekipa nam nieco urosła. Ania i Józef- to już standard, ale mamy ze sobą rówieśnicę Klary, Beatkę, dla której to będzie pierwszy kontakt z pieszą wycieczką. Beatka to córka siotrzenicy Ani.

Wędrujmy przyjemną drogą stokową  i po niecałych 3 kilometrach wychodzimy z lasu na odkryty teren z pięknym widokiem na jezioro Rożnowskie


wędrówka przyjemną "stokówką"

widok na jez. Rożnowskie

W tym miejscu robimy mały odpoczynek, bo najstromsze podejście mamy już za sobą, chociaż przed nami jeszcze 150 metrów w górę. Dzieci radzą sobie całkiem nieźle, choć oczywiście Klarę trzeba stale motywować do ochoczego marszu. I to tak naprawdę mocno wykracza po za moją cierpliwość, dobrze że jest z nami ciocia Ania. Zawsze to inaczej słucha się cioci, niż rodziców.


Jeszcze tylko 700 metrów i stajemy na platformie widokowej na dolinę Dunjaca i Nowy Sącz. Niestety widoczność pomimo całkiem niezłej pogody jest nie najlepsza.

Wchodzimy do rezerwatu florystycznego "Białowodzka Góra n. Dunajcem", który powstał w 1961 roku w celu ochrony Buczyny Karpackiej i dąbrowy. Rosną tu rzadkie jarząb brekinia i irga czarna, oraz bluszcz.




krajobraz niczym w Pieninach

zdziczałe sady

stara kapliczka w Zawadce

widok spod kapliczki w kierunku pd-wsch.

a tu widok na południe w kierunku nowej kapliczki

"nowa" kapliczka, czyli Kaplica Miłosierdzia Bożego


panorama na północ, na drugim planie z lewej Babia Góra w Paśmie Łososińskim

na drugim planie za Dunajcem Dąbrowska Góra i poniżej Kurowska



Pod "nową" kapliczką urządzamy sobie dłuższy postój i smażymy na grilu kiełbasy, czyli po prostu jemy obiad. Mam taki mały grilek, który czasem targam ze sobą razem z kilkoma garściami węgla na jakieś rodzinne wyjścia. Ania zrobiła surówkę, my zrobiliśmy grilka i "szafa gra", jak mówiło się w moich czasach.


Z dużą dozą niezadowolenia stwierdzam, iż moja kamerka nie daje sobie rady "pod słońce". zarówno w trybie filmowym jak i zdjęciowym. Stąd to niebo na tych zdjęciach musiałem filtrować w Lightroomie filtrem połówkowym, ale efekt i tak jest słaby. Zośki telefon robi super zdjęcia, tylko jeszcze musi nauczyć się kadrować. Musze kupić nowy telefon, stary już nie daje rady i nie chodzi mi o zdjęcia. 


P.S. Blogger znowu popierniczył się totalnie i za nic nie można zapanować nad formą tekstu. Inaczej pokazuje w edytorze, calkiem inaczej w publikacji, niektórych akapitów nie można wyjustować jak innych,