Ferie się kończą, czas na "porządne" nartowanie! Po trzech dniach spędzonych na podtarnowskim stoku w Janowicach (tzw Lubinka-Ski), gdzie Zosia brała lekcje jazdy na krawędziach u pana Grzegorza (kierownik i właściciel szkoły jazdy na nartach i gry w tenisa), pojechaliśmy na Słotwiny, dawniej zwane "Azoty".
widok z górnej stacji na Lubince
Już dawno nie są to Azoty, ale Arena-Słotwiny. Nie byliśmy tam w ubiegłym sezonie, a tam zmiany, zmiany... . Po pierwsze mają szybką i nowoczesną kanapę m-ki Dopellmayer z osłoną p. wiatrową. Czas wjazdu wynosi obecnie ok 6 minut. Kolejną zmianą jest parking na górze i już nie trzeba parkować obok kościoła i dryndać z nartami ponad 500 metrów pod górkę. Ale o tym nie wiedziałem i oczywiście zaparkowałem obok kościoła za co zapłaciłem 8 zł (na górze za darmo). Ponieważ byliśmy wszyscy i ktoś musiał wnieść Klarę na rękach, ja zabrałem sanki na których zamocowałem wszystkie narty i kijki, a także Eli buty narciarskie Wciągnięcie tego "majdanu" po częściowo bezśnieżnym chodniku było już niezłą rozgrzewką. A było zimno! Niby takie -5,2, ale z wiatrem odczuwalna temperatura oscylowała w okolicy -10.
Na miejscu spotkaliśmy się z Michałem i jego rodzinką. Zosia śmigała razem z kuzynkami i wujkiem, a ja z Elą. Klara spędziła część czasu z ciocią w barze. po 1,5 godzinie jazdy zeszliśmy na rozgrzewkę- Zośka miała skostniałe palce, pomimo podwójnych rękawic. Ciocia już została przez nas "zluzowana" i wróciła "na kwaterę". My dokończyliśmy wykupiony cztero godzinny karnet i pojechaliśmy na obiad do karczmy "Złoty Róg" do Krzyżówki.
Nowy Dopellmayer
a w Krynicy zima w pięknej szacie
w "Złotym Rogu"